Zamiast szukać nowych planet, nauczmy się nie niszczyć tej, którą już mamy.

 

– Wydaje mi się, że Twoja pierwsza książka, „Minimalizm po polsku”, nieźle odzwierciedla to, co teraz dzieje się w naszym społeczeństwie. Jako rocznik 79′, bliski Twojego, odnajduję tutaj wiele żywych wątków. Pamiętamy puste półki w sklepach i atmosferę deficytu i potem nagły rozkwit kapitalizmu. A po nasyceniu się obfitością, przychodzi moment, gdy zadajesz sobie pytanie, których z tych nagromadzonych rzeczy naprawdę potrzebujesz. Czy ze względu na sytuację społeczno-polityczną naszego kraju i intensywność zmian w ciągu ostatnich 40 lat minimalizm po polsku jest czymś szczególnym? Czymś innym niż na przykład minimalizm w zachodniej Europie?

– Wszystko zaczęło się od mojego bloga, który był pierwszym polskim blogiem o minimalizmie. Często odnosiłam się do przykładów amerykańskich blogerów. Z czasem coraz więcej czytelników zaczęło zwracać mi uwagę, że przydałaby się polska perspektywa, bo mamy inne doświadczenie historyczne, a u nas kapitalizm jest wciąż jeszcze świeży, wolny rynek stosunkowo niedawno został otwarty, i to rzutuje na nas, bo bardziej doświadczone pod tym względem społeczeństwa już swoją lekcję dotyczącą nadmiernej konsumpcji przerobiły, chociaż niekoniecznie wyciągnęły z niej wnioski. I stąd pojawił się pomysł, żeby opisać minimalizm z polskiej perspektywy. Polski minimalista nie różni się szczególnie od zachodniego, lecz chciałam pokazać specyfikę zwłaszcza naszego pokolenia, tego przejściowego. My wchodziliśmy w dorosłość na etapie przełomu. Z jednej strony pamiętamy przymusowy minimalizm za czasów PRL-u, a z drugiej strony nasza wczesna dorosłość przypadła na okres rozbuchanego konsumpcjonizmu. Myślę, że przez ten kontrast byliśmy nawet jeszcze bardziej narażeni na zatracenie się w materialistycznym pędzie. Tym bardziej, że mieliśmy większe możliwości finansowe niż nasi rodzice i więcej środków do zagospodarowania. Niekoniecznie dysponowaliśmy nimi w racjonalny sposób.

– Tak. Wydaje mi się istotne, że minimalizm nie wynika z przymusu czy też z konieczności.

– W sumie może być i taki, ale wtedy na czym innym się opiera. Wówczas przeradza się w sztukę przetrwania.

– To co mi się jeszcze w Twojej książce spodobało i co też przebija z Twojego bloga to założenie, że minimalizm to nie jest coś, co robi się z dnia na dzień kiedy nagle wyrzucamy do wora wszystkie swoje rzeczy, ale coś co robi się krok po kroku. Powoli zaczynasz sobie uzmysławiać, że chcesz zacząć żyć po swojemu i bardziej świadomie. Też w kontekście liderki wydaje mi się to dobrą decyzją: żyć według własnych zasad, które się wybiera i realizować je krok po kroku. A jak to było u Ciebie?

– Dla mnie życie po swojemu jest wartością nadrzędną, wraz z szeroko rozumianą wolnością. Żyję tak jak chcę, pod warunkiem, że nie szkodzę innym. Mój sposób na życie to jest moja sprawa i nikt nie ma prawa mi tego zabronić, to ja sama wpływam na swoje życie i swój los. Takie podejście wyniosłam z domu. Uczono mnie, by nie ulegać presji otoczenia, nie robić niczego tylko dlatego, że inni tak robią. Robić to, co dla mnie ważne i co uważam za w porządku. Żyć w zgodzie z wewnętrznymi zasadami, które oczywiście nie mogą stać w sprzeczności z powszechnie przyjętymi normami etycznymi. Jeśli tylko poruszamy się w granicach norm moralnych, właściwie wszystko można. Stopniowe wchodzenie w minimalizm uświadomiło mi jeszcze bardziej, jak dobrze jest móc żyć według swoich zasad. Uważam, że to podejście jest doskonałym narzędziem do tego, żeby jeszcze lepiej poznać siebie i lepiej zdawać sobie sprawę z tego, co mnie w życiu uszczęśliwia. Kolejne zmiany wynikają z wewnętrznej potrzeby. W praktyce oznacza to , że nie zmuszam się, ani nie narzucam sobie jakiś wymagań tylko dlatego, że ktoś powiedziałby, że minimalista powinien robić tak lub inaczej. Stawiam sobie nowe zadania lub wyznaczam kolejną dziedzinę życia, w której chcę się lepiej poczuć.

– Istnieje sporo stereotypów dotyczących minimalistów np., że żyją bez telefonów, w jakiejś szopie bez prądu. Powiedz proszę, jaka jest Twoja osobista definicja minimalizmu, na podstawie swojego doświadczenia.

– Najprościej mówiąc, jest to upraszczanie przez odejmowanie. Rozwijamy się nie przez dodawanie elementów, ale zastanawiamy się, co możemy odjąć. Oczywiście jak w każdej dziedzinie dochodzi się do momentu, kiedy już nic odjąć się nie da. Nie chodzi o to, żeby mieć jak najmniej rzeczy, lecz by mieć właściwą ich ilość. Lubię też patrzeć na minimalizm jako sztukę osiągania jak najlepszego wyniku jak najmniejszą liczbą elementów. To nie oznacza, że minimalną czy zerową, ale zadaję sobie pytanie do jakiego momentu mogę odejmować, żeby osiągnąć jak najlepszy wynik. Tak czy owak myślę, że każdy sobie tworzy taką definicję jaka dla niego będzie wygodna.
Do powstawania stereotypów głównie przyczyniają się dziennikarze. Działają pod przymusem zwiększania poczytności i tzw. klikalności w przypadku prasy internetowej, więc siłą rzeczy szukają przerysowanych historii. Powstają mity o minimalistach posiadających tylko 50 rzeczy, żyjących z zawartością jednej walizki.

– Mam poczucie, że minimalista nie tylko dziennikarzom będzie musiał dać prztyczka w nos, ale także swoim kolegom i koleżankom w miejscu pracy, nurtom fast fashion i wszelkim podejściom opartym na nadmiarze. Ostatnio prowadziłam zajęcia taneczne w szkole i ze wzruszeniem zaobserwowałam, że dzieci w przerwie skakały w gumę! Wszyscy, chłopcy i dziewczyny. Kłócili się, cieszyli, mówili na głos rymowanki. Przypomniały mi się te chwile z dzieciństwa na trzepaku, gdzie naprawdę nie miało się wiele. Te kilka rur dostarczało zabawy na kilka godzin. Relacje były bardzo żywe, nie nudziło się nam bez rzeczy! Co ciekawe, wychowawczyni tej klasy wcale nie musiała zabierać dzieciakom smartfonów, bo naturalnie zapominali o aplikacjach w wirze zabawy. Mam poczucie, że o to właśnie chodzi w minimalizmie: nie mówimy, że rzeczy są „be”, tylko przedkładamy relacje ponad nie.

– Na relacje, na przeżycia, na to żeby żyć świadomie. W najprostszym ujęciu chodzi o to żeby Ci życie nie przeciekało przez palce. Czas i tak płynie, my i tak przemijamy, ale możemy poddawać się temu upływowi czasu, powoli umierając albo powoli żyjąc:) Tak więc minimalizm to nie oczekiwanie na nieuchronny koniec, ale chodzi o to, żeby każdą chwilę przeżywać po pierwsze po swojemu, a po drugie w sposób świadomy, tak żebyśmy wiedzieli co z nami się dzieje, dlaczego się dzieje, i czy to jak przeżyłam dzień, wywołuje uśmiech na mojej twarzy czy nie wywołuje żadnych emocji.

– Można powiedzieć też tutaj o takiej prostocie- dobrze rozumianej. Też mnie ciekawi temat kobiety minimalistki w Polsce. Na przykład kobieta zabiegana, która ma bardzo dużo na głowie, pełni mnóstwo ról, ma mnóstwo spraw do ogarnięcia w ciągu dnia i właściwie to nie wiedziałaby z czego zrezygnować, bo na jej głowie jest i praca i dom. I jeszcze media cisną, że powinna mieć jakąś spektakularną pasję. Czym dla niej mógłby być minimalizm?

– To co mi się podoba w minimalizmie to właśnie to, że ułatwia on odnalezienie się w tych wszystkich rolach i pomaga ogarnąć się życiowo. Po prostu w każdej dziedzinie życia starasz się tego życia nie komplikować. Poczynając od gotowania, poprzez to co masz w garderobie, jak robisz zakupy, jak spędzasz wolny czas, czy umiesz szybciej sprzątać, ta teoria się naprawdę przekłada na praktyczne działania. Chociażby przestrzeń mieszkalna: jeśli nie masz u siebie mnóstwa niepotrzebnych rzeczy, które wymagają wiele zachodu przy sprzątaniu, jeśli panujesz nad zapasami w kuchni, wiesz, kiedy naprawdę musisz jechać na zakupy, a kiedy możesz sobie odpuścić. Gdy masz dużo zajęć, nie komplikujesz każdego poszczególnego etapu dnia, więc łatwiej wszystko zgrać. Oczywiście jeśli jesteś mamą, to masz kolejną ważną rolę i mniej czasu do zagospodarowania, ale w dalszym ciągu możesz decydować, na co potrzebujesz go więcej, a na co mniej.

– Ok. To jak najbardziej dotyczy naszego pokolenia, a co na przykład z tak zwanym pokoleniem IKEA, które jest wychowane na gotowych elementach i rozwiązaniach, wsiąknięte w technologię i media społecznościowe. Zastanawiam się, jaką inspirację na przykład świeżo upieczony absolwent czy absolwentka studiów mogliby zaczerpnąć z podejścia minimalizmu. Zwłaszcza, że media naprawdę sztucznie podkręcają potrzeby i kreują wciąż nowe, które właściwie lepiej nazwać zachciankami, ale wierzy się, że są prawdziwymi potrzebami.

– Myślę, że minimalizm może być ciekawy dla ludzi, którzy przyzwyczajeni są do szukania gotowych rozwiązań. Mam wrażenie, że część młodych ludzi rzadko zadaje sobie pytanie: czego naprawdę potrzebuję i kim jestem? Czy to co mi się proponuje, jest faktycznie moje? Gdybym miał(-a) sam(-a) o tym decydować, czy bym to wybrał(-a)?. Uważam, że dla każdemu pokoleniu minimalizm dawać inne korzyści. Dla pokolenia 60 + będzie miał jeszcze inne. Obecni emeryci mają jeszcze syndrom gromadzenia wszystkiego, nie pozbywają się rzeczy, żeby mieć je na wszelki wypadek.
Wracając do młodszego pokolenia, minimalizm może być świetnym treningiem w niepoddawaniu się trendom marketingowym, reklamom i sztucznie kreowanym potrzebom. Nie twierdzę, że to łatwe, zresztą mi samej nie zawsze przychodzi to z łatwością. Wprawdzie nie mam telewizora, ale nawet oglądając materiały na YouTube czy przeglądając internet, czasem bezwiednie załapuję jakąś zachciankę i zaczyna wydawać mi się, że coś jest bardzo potrzebne. Tym bardziej wydaje mi się, że dla tego pokolenia, którego system w żaden sposób nie zachęca do poznawania siebie, minimalizm może być szczególnie przydatny.

– A kim dla Ciebie w tym kontekście społecznym jest liderka? Sporo teraz dzieje się na ulicach, jest także dużo inicjatyw oddolnych, ekologicznych itp. Kim byłaby liderka-minimalistka?:) Czy dałaby ona radę funkcjonować w firmie czy to zbyt duże zderzenie z systemem i raczej będzie freelancerką?

– Nie chciałabym tutaj wypowiadać się w imieniu wszystkich kobiet, bo nie mogę zakładać, że wszystkie tak jak ja są minimalistkami i indywidualistkami, więc powiem przez pryzmat własnego doświadczenia i obserwacji. Na mnie największe wrażenie robią kobiety świadome, które działają w mikroskali, kobiety, które są przykładem lub siłą napędową, czy potrafią za sobą pociągnąć innych, ale tej skali lokalnej. Myślę na przykład o mojej mamie, która jest prężnie działającą seniorką przy uniwersytecie trzeciego wieku oraz w klubie seniora. Skala kilku, kilkunastu, czasem kilkudziesięciu osób. Według mnie te działania oddolne mają najwięcej sensu, mam podejście pozytywistyczne, tak zwana praca u podstaw, najwięcej efektu osiąga się w bezpośrednich relacjach i działaniu, poprzez osobisty przykład, przekazywanie pozytywnej energii i zarażanie entuzjazmem w codzienności, pielęgnowanie więzi. Zwłaszcza, że społeczeństwo nastawiło się na zbieranie wzorców proponowanych przez telewizję i popularne media, niekoniecznie realistycznych i wspierających codzienność, więc ważne jest dawanie przykładu, że można sobie radzić inaczej. Chociażby w kwestiach żywienia czy budowania świadomości ekologicznej. A może powrót do rękodzieła? Przykładowo „liderka”, która skrzyknie koleżanki, żeby regularnie spotykać się na robótki ręczne i ciekawe rozmowy.

– Ok. Ale czy to ma sens? Ostatnio zmarł Stephen Hawking, który w ostatnich swoich przewidywaniach losu ziemi wyraźnie sugeruje, że dążymy do autodestrukcji i lepiej jeśli znajdziemy sobie jakąś inną planetę i tam się przeniesiemy. Za 50 lat będzie już takie przeludnienie, woda pitna stanie się luksusem, a świeże powietrze strefą dla VIP-ów, że już darujmy sobie Ziemię i inwestujmy w ekspansję kosmosu. Nie masz takiego poczucia absurdu, że my tutaj sobie segregujemy śmieci, oszczędzamy wodę, a tymczasem WHO alarmuje o groźbie zatrucia oceanów plastikami i odchodami zwierząt z wynaturzonego przemysłu zwierzęcego rozrastającego się na ogromną skalę. Może i minimalizm w mikroskali ma sens, ale można zwątpić gdy spojrzy się na to, co dzieje się ze światem w makroskali.

– Niestety jestem pesymistką, jeśli chodzi o przyszłość naszej cywilizacji. Wystarczy popatrzeć na to co, dzieje się z naszym środowiskiem i planetą. To są bardzo poważne sprawy. Podejrzewam, że większość ludzi nie zdaje sobie jeszcze z powagi tej sytuacji. Ale to, że jestem pesymistką, bo mam świadomość, że ludzi i wytwarzanych śmieci przybywa, nie oznacza, że nie mogę widzieć sensu w minimalizmie i w drobnych zmianach. Można oczywiście powiedzieć: zostawmy Ziemię, lećmy w kosmos. Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie odwrócić biegu niekorzystnych zmian, jednak możemy je chociaż przynajmniej trochę spowolnić. Może jednak znajdzie się jakieś rozwiązanie. Zawsze warto zrobić cokolwiek, zbierać kroplę tych pozytywnych zmian do kolejnej kropli…

– No tak, w sumie jeśli nawet przeprowadzimy się w kosmos, to problemy mogą być podobne…:)

– Oczywiście, nawet jeśli hipotetycznie zajmiemy kolejną planetę, to zaczniemy się z nią obchodzić tak jak z Ziemią, którą prawie zniszczyliśmy. Dlatego widzę w minimalizmie sens. Zrobię przynajmniej tyle, ile mogę. Nie oglądam się na innych, po prostu zmieniam to, co jestem w stanie zmienić we własnym życiu. A zamiast szukać nowych planet, nauczmy się nie niszczyć tej, którą już mamy… Właśnie przeczytałam znakomitą książkę Antoniny Leńkowej, „Oskalpowana Ziemia”, wydaną po raz pierwszy w 1961 r. Bolesna to lektura, bo już wtedy, na przełomie lat 50-tych i 60-tych XX w., wyraźnie były widoczne liczne problemy ekologiczne, z którymi w jeszcze większej skali mamy do czynienia obecnie. Z niektórymi w pewnym stopniu sobie poradzono, ale przeludnienie, zanieczyszczenie gleby, wód i powietrza, kłopoty z dostępem do wody pitnej i wiele innych są teraz jeszcze poważniejsze i wciąż się pogarszają. Niezwykle poruszyło mnie zakończenie tej mądrej książki, pozwól, że Ci je przytoczę: “Są wprawdzie marzyciele, którzy sądzą, że gdy zasoby Ziemi ulegną zupełnemu wyczerpaniu, a warunki życia na niej staną się dla ludzi niemożliwe do zniesienia – będą oni mogli szukać ratunku we Wszechświecie, stojącym przed nimi otworem i na innych planetach znaleźć utracony raj, a w nim nowe bogactwa. Ale czy jakikolwiek glob zastąpi im rodzinny dom? Na to pytanie odpowiedział w pewnym sensie szwedzki artysta Karl Birger Blomdahl, twórca na wskroś nowoczesnej opery pt. „Aniara”. Bohaterzy jej uciekają na pokładzie statku kosmicznego z macierzystej, trawionej radioaktywnością planety. Są zadowoleni z podróży, ale gdy po jakimś czasie dochodzi ich wieść, że opuszczony przez nich glob został całkowicie zniszczony – popadają w obłędną rozpacz i giną z żalu za utraconą ojczystą planetą, która – jak zrozumieli po niewczasie – była jedynym rajem, jaki kiedykolwiek był im dostępny.”
Ta lektura zrobiła na mnie tym większe wrażenie, że czytałam ją zaraz po śmierci mojego Taty, który odszedł kilka tygodni temu. Znalazłam w książce małą karteczkę z cytatem z Kofiego Annana: Świat nie jest twój – powinieneś chronić go jak skarb dla twoich dzieci. Potraktowałam tę myśl jako ostatnią wiadomość od ojca. W pełni się z nim zgadzam, powinniśmy robić wszystko, co w naszej mocy, by chronić piękno i wspaniałość naszej planety dla przyszłych pokoleń, by nie zostawić im zatrutej i oskalpowanej Ziemi.