To z tego miejsca bierze się moja nieustępliwość. Bo zobaczyłam, że robienie właściwych rzeczy, codziennie, przez długi czas, a nawet z perspektywą, że będę robić to do końca życia, ma sens…

 

— Moniu, poznałyśmy się przy okazji warsztatów „Prosperuj jako coach”. Prosperujesz? Bo wygląda na to, że świetnie. Z radością przeczytałam Twój mail, w którym pisałaś o podniesieniu cen. A to dla mnie sygnał, że idzie…

— Dziękuję Ci, Ewo. Ja jednak uważam, że jestem dopiero na początku swojej biznesowej drogi (i tak od siedmiu lat myślę). Każdy dzień przynosi mi nowe umiejętności i nową wiedzę: o rynku, o klientach, o mojej ekspertyzie.

Czy prosperuję? Tak, ale nie mam jeszcze niezależności, o jakiej marzę.

—  Widać Cię w telewizji, na bankietach, piszesz książki, jesteś podcasterką. Pamiętam, że o tym marzyłaś! I bardzo szanuję to, że jesteś tam, gdzie chciałaś być. Co w tej drodze zależało od Ciebie?

— Wszystko. Ani jeden dzień na mojej drodze nie został mi dany w prezencie.

Wiesz, ja jestem takim typem, który lubi się napracować. Pewnie można było wiele rzeczy zrobić prościej, szybciej, ale wtedy nie wiem, czy czułabym tę dumę, którą czuję dzisiaj.

Czy żyjesz ze swojej pasji?

— To trudne pytanie… Żyję swoją pasją, przede wszystkim. To ona napędza mnie do życia. Organizuje mi dzień. I to ona doprowadza mnie czasem do mojej własnej krawędzi – do moich własnych ograniczeń, po których poznaję, w którym miejscu jestem w swoim życiu i kim w ogóle jestem. I… miewam wątpliwości, czy tak powinno to wyglądać. Czy nazywanie życia pasją jest właściwym sposobem na życie? Ja bez tego nie dałabym rady nawet wstać z łóżka, ale przecież ktoś może mieć inaczej.

Ale wiem, że pytasz też o finanse. I tu zaskoczę Cię – ciągle jestem na dorobku. Gdyby nie wiele zbiegów okoliczności, które dzieją się w moim życiu – musiałabym robić całkiem inne rzeczy.

— W jakim obszarze określiłabyś siebie jako liderkę?

— Wiesz, myślę, że jestem niezłą mamą. Mam w sobie taki rodzaj luzu, który pomaga moim dzieciom stawać się, kim zechcą. To pewnie przez to, że sama na ich etapie miałam wiele ograniczeń i wiem, jak brakowało mi tej przestrzeni do eksperymentowania. Daję im ją i jednocześnie mam przywilej uczestniczenia w ich wspaniałych doświadczeniach, które rozwijają też mnie jako mamę i jako człowieka. I wiesz, moje klientki, które doświadczają macierzyństwa, są bardzo ciekawe, jak TO się robi. Potrzebują czasem głosu z zewnątrz, a czasem przykładu – i w tej dziedzinie mam tego trochę do podzielenia się.

Z całą pewnością jestem najlepsza w nieustępliwości. Wiesz, że większość ludzi poddaje się, gdy nawet jeszcze nie zaczęło realizować swoich planów? Kiedyś nie wiedziałam, że to jest taka moja osobliwa cecha – ciągle widziałam ludzi lepszych od siebie, bogatszych, w lepszych samochodach, z węższą talią i stale martwiłam się, że jestem nie taka, niewystarczająca. Z tego powodu ciągle miałam coś do zrobienia, do nauczenia się, do zrobienia. Byłam nie do ogarnięcia. Nie do usadzenia na miejscu. Ciągle czegoś chciałam, a za chwilę chciałam czegoś nowego. Mój mąż nie mógł, a potem już nie chciał, za mną nadążyć. Moja mama machała ręką i mówiła: „dziecko, ja się nie znam – musisz poradzić sobie sama”. Aż w końcu poczułam, jak jestem bardzo zmęczona. Tą robotą nadmierną. Tym lataniem. Tym wykazywaniem się to tu, to tam. Nie miałam jeszcze trzydziestki, a czułam, że przeszłam bardzo wiele. Siadłam sobie wtedy na pupie i poczułam, jaka jestem samotna. Wszystkie te ruchy, które robiłam do tej pory, były jałowe. Były po to, żeby nie czuć, nie widzieć, nie być. To był ten pierwszy moment, gdy zauważyłam, że muszę coś ze sobą zrobić. Jeszcze nie wiedziałam co, więc wpadłam na pomysł, że zmienię sobie sylwetkę – schudnę.

Zawsze o tym marzyłam, więc skupiłam się na jednym celu. I poszło.

To z tego miejsca bierze się moja nieustępliwość. Bo zobaczyłam, że robienie właściwych rzeczy, codziennie, przez długi czas, a nawet z perspektywą, że będę robić to do końca życia, ma sens. Zupełnie inaczej myśli o aktywności fizycznej ktoś, kto wie, że tak już będzie do ostatniego dnia jego życia, niż osoba, która wpada na swój szczyt energetyczny i próbuje nadrobić zaległości. I to dotyczy wielu aspektów naszego życia. Życie zawodowe w ogóle nie jest od tego wolne, czy chcesz robić sztukę, czy biznes – musisz przygotować się na codzienne działania. Bez nich nie dojdziesz tam, gdzie chcesz. Ale to jest opcja dla ambitnych. Zwykłym ludziom wystarcza to, co mają. I tak też jest dobrze. Ja to zawsze chciałam znać swoje granice – i nieustępliwość jest świetnym narzędziem, aby osiągać nieosiągalne.

— Co byś podpowiedziała osobie, która ma swój biznes, oparty na pasji, i ma poczucie, że kręci się w kółko, nie mogąc wyjść poza zaklęty krąg egzystowania na koszty?

— Może zrób sobie przerwę? Może zmień otoczenie? Może temat Cię zmęczył? A może trzeba wrócić do początku, do tego, co sprawiło, że znalazłaś się w tym miejscu, w którym się znalazłaś?

W nieustępliwości, której uczę, nie ma nic o tym, że nie możesz się zatrzymywać. To nieludzkie mówić ludziom, że mają cisnąć i cisnąć. Czasem trzeba się zatrzymać. Rozejrzeć. Popatrzeć wstecz. Inaczej dopadnie Cię wypalenie. I co wtedy zrobisz? Przypadki, jak ktoś zasłabł w biurze, w wymagającej pracy, i się już nie obudził, były. W Polsce. Ciśnięcie bez względu na cenę jest bez sensu.

Sama mam na swoim koncie potężne wypalenie zawodowe – jako, o dziwo, psychodietetyk; w swojej wymarzonej pracy. To właśnie wtedy zrozumiałam, że praca jest dla mnie – nie ja dla pracy. Że jest cienka granica między wypaleniem a maksymalnym zaangażowaniem. I że trzeba umieć ją wyczuć – inaczej katastrofa. Trzy miesiące leżenia w łóżku, bez chęci do działania, bez ambicji, bez potrzeby spotykania się z ludźmi pokazało mi, co jest naprawdę ważne. Nikomu tego nie życzę, ale jeśli nie umiesz przerwać, to ciśnij – i wtedy zobacz, co się wydarzy.

Za drugim razem byłam już mądrzejsza. Zafundowałam sobie „odpoczynek” jako pracownik szeregowy w pewnej firmie. Ulga, którą czujesz, gdy ktoś martwił się o twoje krzesło, o twój komputer, o twoją kawę – to jest bezcenne. W tym czasie nabrałam sił. Uzupełniłam brakującą edukację i gdy przyszła pora, ruszyłam z kopyta z powrotem. Czasem więc trzeba wrócić do początku. Nie ma reguły – każdy ma inaczej.

— Od kogo biznesowo nauczyłaś się najwięcej?

— O, jak ciekawie się składa z tym pytaniem. Ostatnio na superwizji robiłam ćwiczenie, które polegało właśnie na tym, żeby określić, co od kogo się wzięło; jaką wiedzę, jakie umiejętności, od jakiego nauczyciela. Miałam z tym spory kłopot, bo ja naprawdę wiele się musiałam nauczyć. Ale wymienię Ci najważniejsze osoby:

Małgosia Żukowska i kurs „Prosperuj jako coach”. W sumie zrobiłam go dość późno, jak na coacha, ale warto było, bo pomógł mi zebrać kluczową wiedzę na temat biznesu i osadzić się w mojej specjalizacji. Kiedyś lawirowałam między dziedzinami – stary nawyk: tu coaching, tam trener, tu mówca, tam bloger – po lekcjach z Małgosią jestem coachem ze specjalizacją psychodietetyczną.

Beata Chmielewska, terapeutka z wieloletnim doświadczeniem przypomniała mi, czym jest niezmącony spokój. Gdy postanowiłam zostać coachem (to było z 10 lat temu), to właśnie to mi się najbardziej podobało w tej pracy. Że można być z człowiekiem w takim głębokim, uzdrawiającym połączeniu. I Beata swoją postawą przekonała mnie, że warto o tę postawę – dla dobra klienta – zawalczyć z samą sobą.

Nie mogę nie wspomnieć o Kołczu Majku. Najbardziej kontrowersyjny trener w Polsce, ale dla mnie mistrz, jeśli chodzi o sprzedaż i marketing. To, co on robi z utartymi ścieżkami handlowców i marketerów, to jest szaleństwo. Sprzedaż i kupowanie zamieniał w zabawę. Uczył mnie korzystać ze swoich zasobów. Łączyć to, co pozornie nie daje się połączyć. Bez Kołcza Majka nie byłoby Moniki Kurdej coacha-psychodietetyka-blogera-youtubera-mówcy-autorki poradnika-przedsiębiorcy-artysty.

— Czego chciałabyś nauczyć inne kobiety?

— Ojej, baaardzo wielu rzeczy. Ale na początek ucieszy mnie zdrowy rozsądek moich klientek. Wiesz, Ewo, w epoce zalewania nas wiadomościami o wszystkim, to jest takie ważne, żeby umieć odróżniać prawdę od fałszu. Na temat żywienia, zdrowia, metod leczenia tyle naprodukowano, że ludzie się gubią. Przychodzą do mnie kobiety, które mają wiedzę stąd, stąd, stąd, i jeszcze stąd, i stamtąd… i nie umieją jej zastosować. Zależy im na zdrowiu i pięknej sylwetce, troszczą się o rodzinę; chciałyby też, żeby praca, którą wykonują, miała znaczenie dla ich zdrowia. To piękne założenia, ale rozbijają się o rzeczywistość. Kobiety boją się jeść i boją się karmić swoje rodziny. Czytają etykiety, kontrolują porcje swoich bliskich, gotowe są założyć im sygnalizatory/paralizatory, które uruchomią się, gdy ci znajdą się w pobliżu kebaba czy coca-coli. Zamieniają się w domowych dietetyków – kontrolerów jakości. Czy wiesz, że rodziny się przez to sypią? Nie bezpośrednio, ale jeśli nie ma z Tobą innego tematu do rozmowy, niż tylko o jedzeniu, o kaloriach, o tym, czy kluski u babci są OK – to nie jest dobrze. Więc z mojej perspektywy ważny jest zdrowy rozsądek i mądre podejście do jedzenia.

Postawiłam też na witalność i bezwiekowość (rozumiana jako rezultat objawiający się pytaniem otoczenia: „hmmm, ciekawe, ile ona ma naprawdę lat, bo wygląda bardzo młodo”). To są takie ciekawe tematy kobiece i je rozgryzam kawałek po kawałku, dzieląc się przy okazji odkryciami.

— Gdzie widzisz miny, na które mogą wpaść początkujące liderki?

— Po pierwsze, poszukiwanie aprobaty na zewnątrz. Mama, ciocia, mąż, przyjaciółka – to ważne osoby, ale z troski o powodzenie przedsięwzięcia łatwiej im powiedzieć: nie kupuj tego konia – nie dasz rady; nie wynajmuj tego lokalu – nie znasz się na tym; nie wyjeżdżaj – co zrobisz, gdy nas nie będzie. Istotne jest, żeby znaleźć tych, którym się powiodło. Przede wszystkim po to, żeby mieć punkt odniesienia. Móc samą siebie przekonać, w chwili kryzysu, że będzie dobrze.

Po drugie, pieniądze. Niejeden biznes upadł z powodu braku kasy. Trzeba zrobić tak, żeby mieć pieniądze, choćby kosztem pracy w innej branży. Julia Cameron, która dzisiaj utrzymuje się z pisania, pracowała jako kelnerka, żeby spełnić swoje marzenie. O taki rodzaj organizacji życia i pracy chodzi – o komfort. Nie warto wynajmować reprezentacyjnej siedziby, ani nawet zamawiać zbyt drogiego logo, gdy robi się to kosztem swojego utrzymania. Ale ludzie ciągle wpadają w pułapkę źle pojmowanego marketingu. Mylą inwestycje z przepalaniem pieniędzy.

Po trzecie, edukacja. Niesamowicie ważny temat, ale pochłonął wiele ofiar. Edukacja ma być po to, żeby działać – nie żeby zatrzymywać działania. A tymczasem nadmierne przywiązanie do edukacji sprawia, że stoimy w miejscu. Jest w tym gdzieś strach przed porażką. Wydaje nam się, że jak doczytamy jeszcze jedną książkę, to będzie łatwiej. Tak, będzie, ale może też być trudniej, bo bywa tak, że z nową wiedzą trudniej się działa. A niewiadomych i tak nie da się uniknąć w biznesie. Już lepiej się nastawić na rozwiązywanie problemów i douczanie się, gdy potrzeba. Nie zamiast.

— Czego byś nie chciała powtórzyć na swojej zawodowej drodze?

— Nie zapisałabym się do MLM.

Nie zatrudniłabym się w pewnym biurze podróży.

Nie podjęłabym współpracy z pewnym prezesem.

Szybciej bym zrezygnowała z bezpłatnych konsultacji.

Tyle, że już nie cofnę czasu. Nie da się z tym nic zrobić.

— Co, Twoim zdaniem, warto zrobić na początku drogi, kiedy się zaczyna?

— Przede wszystkim skupić się na sprzedaży. Nie na marketingu. Nie na budowaniu marki, wizerunku – na sprzedaży. Pierwsze działania przedsiębiorcy mają doprowadzić go do tego, aby zabezpieczyć sobie przychody. Kropka. Dopóki tego nie umiesz zrobić – nie rezygnuj z etatu.

— A po drodze?

— Działać. Uczyć się. Eksperymentować. Zmęczyć się – to bardzo dobry stan, bo jak się zmęczysz, to już wiesz, co lubisz, czego nie lubisz. Wiedzieć, czego się nie chce – to wyjątkowo cenna wiedza. Bo można na przykład nie chcieć pracować wieczorami. I co wtedy, gdy klienci jednak tego chcą? Można dramatycznie podnieść stawki… i cieszyć się z każdego klienta, który decyduje się zapłacić za pracę w porach, które są dla Ciebie niewygodne.

— Jakie masz plany na przyszłość?

— Schudnąć, oczywiście ;P Żarcik, choć niezupełnie, bo pracuję ciągle nad swoją sylwetką i cieszę się fantastycznymi rezultatami. I chcę ich mieć więcej – choć one nie tyle znaczą „schudnąć”, co bardziej ukształtować sylwetkę: wyprostować się, wydłużyć talię, uformować ramiona. Takie tam zabawy dla zaawansowanych. Jak widzisz, to jest obszar na styku osobistych zainteresowań i zawodowych kompetencji. Dużo pracy za mną – jeszcze więcej przede mną.

Chcę wejść ze swoją usługą do znanych, markowych przychodni. Zaczęłam od stomatologii z programem: Edukacja żywieniowa pacjentów po zabiegach. Pacjenci po zabiegach implantologicznych bardzo potrzebują wiedzy na temat zdrowia swojego układu pokarmowego. Szczególnie, że płynna dieta upośledza procesy wewnętrzne. Trzeba je odbudować albo – w drugą stronę – zachęcić osobę do pozbycia się strachu przed zabiegiem, przed bólem, żeby móc zjeść kotleta. Wiesz, ile radości ludzie mają, gdy mogą w końcu zjeść kotleta…

Potem powstał program dla opiekunów seniorów. Zobaczyłam, jak trudną rolę mają do zrealizowania. Czasem z dnia na dzień stają się rodzicem swojego rodzica – nie są przygotowani do pełnienia ról opiekuńczych. Na tym tle dochodzi często do kryzysów, a żywienie staje się ich objawem. Wiesz, te wszystkie sytuacje: „Ja się tak staram, a ona wybrzydza”; „Co ona je przez cały dzień, skoro nie je tego, co ja przygotowuję?”; „On wie, co ma robić, czego nie robić, bo lekarz wszystko mu dokładnie powiedział, a i tak w całym domu czuć tę okropną smażeninę. Zabija się na moich oczach”. Pracujemy wtedy zarówno nad dietą, jak i w kontekście wsparcia. Bardzo ważne i trudne, bo to jest temat tabu. Nie wypada w Polsce nie być zadowolonym z relacji z rodzicem, a tymczasem dojrzałym ludziom tak się zdarza.

Chciałabym też więcej pisać: poradniki, podręczniki, a nawet beletrystyka… Wszystko po kolei.

— Co Cię teraz kręci i jest dla Ciebie wyzwaniem?

— Moim wyzwaniem jest mój kanał YouTube. Technicznie umiem i rozumiem, ale chciałabym, żeby moje treści były bardziej atrakcyjne. Wiesz, gadająca głowa jest super, ale czasem przydałoby się coś innego; jakiś nowy obraz; inny sposób patrzenia na świat. Więc pracuję teraz nad tym, by zacząć tworzyć takie minifilmy dokumentalne. Celowo piszę minifilmy dokumentalne, bo nie chcę robić konkurencji profesjonalnym dokumentalistom. Wystarczy mi, że będę mogła, co jakiś czas, zrobić film, w którym wiedza podana będzie w inny sposób niż teraz. Chciałabym, żeby zaprosił mnie na przykład producent szpilek do swojej fabryki – żebym mogła opowiedzieć moim kobietom ciekawą i inspirującą historię. Ale nim do tego dojdzie, to dużo pracy przede mną.

— Czego Ci życzyć, Moniu?

— Dziękuję, że o to pytasz. Chciałabym mieć jeszcze więcej lekkości w mojej pracy. W sensie, żeby czuć, jak lekko przychodzi mi realizowanie moich planów, docieranie do klientów indywidualnych, inspirowanie ich do zmian.

I żebym była zawsze zdrowa, szczupła, bezwiekowa – tak jak obiecuję moim klientkom, że będą, jeśli zdecydują się ze mną pracować.

Stronę Moniki Kurdej znajdziesz tu – BARDZO polecamy. Blog i Monika TV – kopalnia wiedzy i pomysłów:-)

www.zasmakujwzyciu.pl