Wydaje mi się, że poczucie wartości to coś więcej niż posiadane doświadczenie i umiejętności. Jego podwalinami jest dla mnie akceptacja i miłość do samej siebie bez względu na wszystko
— Poznałyśmy się na Kursie Choreografii Scenicznej Iwony Olszowskiej w Hurtowni Ruchu w Krakowie. Prowadziłam tam jedne z zajęć, a Ty wraz z innymi uczestnikami pracowałaś nad swoją etiudą. Jak to się stało, że tam trafiłaś?
— Od 2014 roku zaczęłam aktywnie interesować się ruchem, improwizacją. W 2015 roku po pracy nad spektaklem „Poruszenie” jego choreografka i moja ówczesna mentorka Zofia Noworól podsunęła mi pomysł, abym poszła na kurs choreografii do Iwony Olszowskiej. Wiele rozmawiałyśmy na ten temat. Było we mnie dużo oporu i brak wiary w to, że mogę się rozwijać jako artystka z nienormatywnym ciałem, niepełnosprawnością i w wieku czterdziestu paru lat. Bałam się skonfrontować na sali z profesjonalnymi oraz sprawnymi tancerkami i tancerzami. Postanowiłam się jednak z tym zmierzyć. Na kursie zaczęłam dostrzegać, że moje ciało wiele potrafi oraz że mogę i potrafię znaleźć alternatywne drogi na mój ruch. To otwierało mnie na kolejne wyzwania.
Urodziłam się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Przez pierwsze dwa lata swojego życia nie chodziłam i nie widziałam. Swoją „sprawność” fizyczną zawdzięczam głównie mamie i swojej ciężkiej pracy. Przez ponad trzydzieści lat, zgodnie z zaleceniami lekarzy i lekarek, unikałam większej aktywności fizycznej. Wszystko dlatego, żeby się nie połamać albo nie stracić wzroku. Nie lubiłam, gdy na mnie chuchano i dmuchano, ale z tyłu głowy był we mnie strach, że coś mi się może stać, że wyląduję na wózku, że przestanę widzieć. Taka wizja przyszłości to bardzo duży ciężar, więc trzymałam się zaleceń. W 2011 roku wzięłam udział w warsztatach samoobrony i asertywności WenDo, prowadzonych przez Agatę Teutsch i Monikę Serkowską z Fundacji Autonomia. To tam pierwszy raz doświadczyłam, że mam dużo siły i bardzo mocny głos. Doświadczyłam też na własnej skórze, że moje ciało jest bardzo wytrzymałe. Zaczęłam więc je sprawdzać i bardziej go słuchać. W 2016 roku skończyłam Akademię Treningu WenDo i teraz sama uczę kobiety samoobrony. W międzyczasie rozwijałam swoje umiejętności ruchowe między innymi u Zofii Noworól, Rafała Urbackiego, Justyny Sobczyk i Justyny Wielgus, kładących nacisk na inkluzywność w sztuce. Na pierwszych zajęciach z choreografii u Iwony Olszowskiej się załamałam. Zobaczyłam doświadczone tancerki, które robią piruety, gwiazdy, fikołki i szpagaty; które w mig zapamiętują dany układ. Pomyślałam: „Co ja tu robię?!”. Dopiero po rozmowie z Iwoną postanowiłam się zmierzyć ze swoim strachem oraz tym, że nigdy nie będę tańczyć tak jak one. Dowiedziałam się od Iwony, że Rafał Urbacki również u niej zaczynał. Podczas zajęć ciągle mi powtarzała: „Szukaj swojej drogi, swojego sposobu na ruch”. No i skończyłam ten kurs! Bardzo duże znaczenie miały dla mnie również zajęcia z dramaturgii i kompozycji z Tobą.
— Czyli to było szukanie strategii na ruch i swojej własnej drogi?
— Tak, miałam bardzo dużą potrzebę tworzenia i wyrażania swojego zdania o świecie. Najpierw brałam się za pisanie, chciałam malować, ale nie umiałam, więc oglądałam obrazy, potem wiele czasu poświęciłam na aktywizm. Im bardziej wypalały mnie praca i aktywizm, tym bardziej zauważałam, że chcę wyrażać opór przez ruch i sztukę.
— A jakie formy aktywizmu uprawiałaś wcześniej?
— Do 30 roku życia nie byłam tak w pełni świadoma mojej niepełnosprawności. Rodzice traktowali mnie jak moje rodzeństwo. Wśród moich kolegów i koleżanek nie było osób z niepełnosprawnościami. Jako nastolatka byłam zbuntowaną punkówą. Jeździłam do Jarocina, stopem po Polsce i rozrabiałam. Na ścianie w pokoju miałam napisane „Bunt jest moim obowiązkiem”. Później zaczęłam odkrywać swoją tożsamość związaną z niepełnosprawnością, potem z nieheteronormatywnością. Zaczęłam współpracować z organizacjami feministycznymi i LGBTQIA. Wspólnie z koleżankami założyłyśmy stowarzyszenie Strefa Wenus z Milo, którego celem była emancypacja kobiet z niepełnosprawnościami.
— Kiedy przypominam sobie Ciebie z zajęć, od razu mam skojarzenia z Rafałem Urbackim, który ukuł pojęcie alternatywnej motoryki. Czy Tobie to hasło coś robiło? Czy to jest też przedmiot Twojego buntu i zmian? Gdzie chciałabyś, żeby w tkance społecznej pojawiły się jakieś konkretne zmiany?
— To, co mówił i robił Rafał, było mi bardzo bliskie. On sam był mi bardzo bliski i tym bardziej jest mi trudno się pozbierać po jego śmierci. Bardzo boję się o to, żeby to, co robił, nie zostało zapomniane. Wydaje mi się, że był on jedną z niewielu osób w Polsce, które wyważały drzwi do instytucji i społeczeństwa, by wpuścić sztukę inkluzywną. Według mnie hasło „alternatywna motoryka i sensoryka” pozwala rozbić normatywne pojęcie sztuki i tańca. Pozwala nam, artyst(k)om o różnorodnych i nienormatywnych ciałach, wejść w świat teatru, ruchu i tańca. Określenie to burzy podział na sprawnych i niesprawnych. Pozwala też odkleić się od postrzegania tańca osób z niepełnosprawnościami jako terapii, a skupić się na ich twórczości. Nadal bardzo często spotykam się z tym, że sztuka osób z niepełnosprawnościami jest postrzegana jako terapia. Moim zdaniem to powoduje, że artyści i artystki z niepełnosprawnościami nie są traktowani po partnersku. Postrzegane są jako osoby, które się leczy przez taniec, które dążą do osiągnięcia normy, to znaczy sprawności. Nie traktuje się ich jako pełnoprawnych twórców i twórczynie.
W maju byłam w Szwecji na Artistic Lab Malmö – laboratorium prowadzonym przez Caroline Bowditch i Luke Pell (Associate Artist Dance Base) poświęconemu site specific. Uczestniczyły w nim osoby z różnymi niepełnosprawnościami z Europy i Australii. Bawiliśmy się przestrzenią, sprawdzaliśmy, na ile nasze nienormatywne ciała mogą ją odzyskać, jak ta przestrzeń na nas wpływa, lub wyrażaliśmy opór wobec rzeczy, na które się w niej nie zgadzamy. Bardzo chcę robić taką sztukę w Polsce. Marzę o tym, aby tak jak w teatrze tańca w Malmo w polskich teatrach były zatrudniane osoby z alternatywną motoryką. Chcę być i żyć w świecie, który jest dostępny dla wszystkich i w którym jest miejsce na różnorodność; gdzie mogą spełniać się artyści i artystki z alternatywną sensoryką/motoryką. Chcę, aby moje tworzenie nie było postrzegane tylko przez filtr mojej niepełnosprawności, ale też żeby było na nią miejsce. Chodzi o moją osobistą swobodę wyboru, żeby sztuka była jak takie puzzle, w których gdzieś mogłabym się znaleźć.
— Czyli to Ty jako tancerka decydujesz, czy chcesz się wypowiedzieć o swojej niepełnosprawności czy o czymś innym, a nie jest Ci to narzucone przez oczekiwania społeczne, kuratora czy dyrektora artystycznego. Możesz sama się spozycjonować.
— Tak, bardzo bym chciała decydować, o czym chcę tańczyć i co chcę przekazać odbiorcom i odbiorczyniom. Nie zależy to jednak tylko ode mnie. Z drugiej strony jest publiczność, a pośrodku biedna i niedostępna instytucja. Odbiorcy i odbiorczynie rzadko spotykają osobę z niepełnosprawnością na scenie, a jak już ją zobaczą, jest duże prawdopodobieństwo, że pierwsze skrzypce będzie grała na scenie jej nienormatywność, a nie przekaz. Bez dostępności i otwarcia się na twórczość osób o alternatywnej motoryce i sensoryce w mainstreamie jest zagrożenie, że mój ruch będzie postrzegany głównie przez pryzmat mojej niepełnosprawności. Konieczne jest, aby twórczość osób z niepełnosprawnościami wyszła z getta. Przestała kisić się w sosie WTZ-ów, festiwali teatrów tylko dla „osób niepełnosprawnych”, szpitali psychiatrycznych, choreoterapii. Najpierw musimy przejść etap głośnego mówienia o osobach z niepełnosprawnościami, o ich podmiotowości, prawie do niezależnego życia i autonomii, prawie do tworzenia. Jednocześnie musimy naciskać państwo, aby bardziej finansowało kulturę, oraz zachęcać instytucje, aby otworzyły się na twórczość osób z niepełnosprawnościami.
— Wydaje mi się, że – na szczęście – we współczesnej choreografii jest już na takie działania sporo miejsca. W balecie i teatrze tańca jest bardzo sprecyzowana technika i nie wszyscy się do tego nadają, niezależnie od stopnia niepełnosprawności. Na szczęście współczesna choreografia jest zdecydowanie podmiotowa i inkluzywna. A sztuka inkluzywna to…
— Owszem, balet ma sprecyzowaną technikę. Istnieją jednak grupy baletowe osób z alternatywną sensoryką. Przykładem jest brazylijski Blind Ballet Company. Co do sztuki inkluzywnej w naszym kraju, raczkujemy w tym temacie. Mało widoczni są artyści/artystki, którzy taką sztukę tworzą. Widać jednak światełko w tunelu. Sztuka inkluzywna to sztuka przeznaczona dla wszystkich twórców/twórczyń i odbiorców/odbiorczyń. To sztuka dostępna dla ruchu ciał nie tylko normatywnych, lecz także niskich, niewidomych, o kulach, głuchych. To sztuka dostępna dla różnych tożsamości. Taką różnorodną sztukę chcę robić. Sztukę, w której niepełnosprawność nie jest na świeczniku, ale też nie jest niewidoczna – jest ona traktowana jako jedna z moich tożsamości.
Wiele lat byłam aktywistką na rzecz praw kobiet z niepełnosprawnościami. Taniec traktowałam jako odskocznię od gniewu, poboczny środek wyrazu. Kilka miesięcy temu przeszłam kryzys, który był spowodowany między innymi ciągłą walką o to, co wszystkim kobietom z niepełnosprawnościami się należy. Kulminacja mojego załamania zeszła się z moimi przygotowaniami do pokazu pierwszej autorskiej etiudy „Rezonans kontrastu”, którą miałam pokazać w Katmandu w Nepalu. To wtedy zdecydowałam, że taniec będzie moją formą aktywizmu. Gniew zaczęłam przekształcać w (bez)ruch. Dzisiaj czuję, że nie chcę już robić rzeczy motywowanych gniewem, ale potrzebą tworzenia i zmieniania świata na lepszy.
— Szukasz innej formy, opartej na czułości i miłości?
— Tak, ale nie tylko. Chciałabym też szukać różnych form oporu poprzez ruch i taniec, jednocześnie dbając o siebie.
— Ale właśnie inkluzywność jak najbardziej daje taką możliwość. Nie musisz zakładać zespołu, tylko po prostu jesteś i wchodzisz równoprawnie w różne tkanki, transformując je poprzez obecność. Ale to, co mówisz, jest także o odwadze kończenia jednych rzeczy i zaczynania nowych. Trzeba zrezygnować z czegoś, co już nie jest tobą, a niejednokrotnie wiąże się to z źródłem utrzymania.
— Oj taaaak. Po przyjeździe z Katmandu, gdzie oglądało mnie 500 osób z ponad 50 krajów, postanowiłam pozamykać wszystkie dotychczasowe sprawy i zająć się tańcem. Od lipca jestem freelancerką. Z tyłu głowy mam jednak rozmowę z Rafałem Urbackim, który mówił, że artyści i artystki z niepełnosprawnościami mają duży problem ze znalezieniem pracy w kulturze i utrzymaniem się ze sztuki. Głównie robi się z nami chwilowe projekty, których jesteśmy beneficjent(k)ami.
— Ciekawe jest to, że nie robisz tego z miejsca desperacji, tylko z miejsca decyzji. Bo przecież wiele osób jest wypalonych, ale nie zawsze w związku z tym ma odwagę do tego, żeby coś zmienić. Taki moment wymaga zatrzymania i przeskanowania swojej sytuacji: z czym się chcesz pożegnać, a co chcesz zabrać dalej.
— Tak, przez ostatnie poł roku miałam bardzo trudny czas. Kilka tygodni przed śmiercią Rafał dodawał mi otuchy, żebym się nie poddawała. Nauczyłam się od niego pokory, cierpliwości i siły. Teraz zamykam organizację, w której do niedawna pracowałam. W styczniu spełniło się moje marzenie i po 4 latach nieodpłatnej pracy w Strefie Wenus z Milo zaczęłam w niej zarabiać. Dostałyśmy 4 granty, mogłyśmy rozwinąć naszą działalność na rzecz praw kobiet z niepełnosprawnościami. Niestety, wypalenie i konflikty wewnątrz organizacji doprowadziły do decyzji o jej likwidacji. Załamałam się. Jeszcze 3 lata wcześniej panikowałabym, że nie mam etatowej pracy. Ostatecznie widzę, że na wszystko jest czas. Teraz układam i zamykam sprawy, którymi nie chcę się już zajmować. Czekam bez pośpiechu na to, co do mnie przychodzi. Decyzje, które podjęłam, były bardzo odważne i jestem z siebie dumna. Gdzieś wewnątrz czuję spokój. Mam wrażenie, że jeśli jestem uważna, to rzeczy, o których marzę, do mnie przychodzą. Tak było z tańcem. Po tym, jak zawalił mi się świat, taniec i ruch przypomniały mi, co jest dla mnie ważne. W maju byłam na laboratorium site specific w Malmo, teraz dostałam się na laboratoria „Taniec i niepełnosprawność – Przekraczanie granic”. Zostałam też zaproszona do udziału w performance, który będzie grany w grudniu w Warszawie. Odważyłam się wysłać pierwszą aplikację na rezydencję artystyczną. W chwili największego załamania przyszło też zaproszenie, abym pokazała w Katmandu swój performance.
— No właśnie, przy okazji kryzysu zrealizowałaś swoje marzenie, żeby było ciekawiej.
— Tak naprawdę o wyjeździe do Nepalu, nawet turystycznie, nigdy nie śmiałam marzyć. To było dla mnie nierealne. Mimo dużego kryzysu i chęci zrezygnowania z wyjazdu wynajęłam salę i co drugi dzień, dwie godziny, przygotowywałam się do pokazu. Byłam w takim stanie, że nie przejmowałam się za bardzo tym, że będę występować w kraju w Himalajach, o innym klimacie, bez znajomości języków. Chodziłam na salę, na głos się z nią witałam, przytulałam się do baletowej podłogi, robiłam rozgrzewkę, biegałam i płakałam, tańczyłam i stałam w bezruchu. To mnie uratowało. Z dnia na dzień wracałam do ciała i robiłam się spokojniejsza. I taka pojechałam do Kathmandu.
— A co to było za wydarzenie?
— Była to trzydniowa międzynarodowa konferencja pt. „Reconference”, organizowana przez indyjską organizację CREA. Dotyczyła ona omówienia najtrudniejszych obecnie problemów społeczno-politycznych i ich skrzyżowania z feminizmem, sztuką i technologią. Zebrało się na niej ponad 500 aktywistów i aktywistek, artystów i artystek oraz sojuszników i sojuszniczek z ponad pięćdziesięciu krajów, głównie spoza bogatej północnej części globu. To tam właśnie doświadczyłam na własnej skórze, czym jest inkluzywność. Pokazałam tam etiudę, która była efektem mojej pracy podczas kursu u Iwony Olszowskiej.
— Jakie to uczucie? Jak zostałaś odebrana?
— To było bardzo dziwne uczucie, ponieważ miałam wystąpić po burlesce podczas finalnego wieczora w ostatnim dniu konferencji. Miałam ogromną tremę, ponieważ czułam, że moja etiuda nie pasuje do radosnego i podniosłego nastroju ostatniej imprezy. W „Rezonansie kontrastu” poruszałam temat przemocy wobec kobiet w instytucjach medycznych. Mojemu ruchowi towarzyszyły odgłos rezonansu magnetycznego, metalowe krzesło oraz nagranie moich rozbieganych oczu. Zastanawiałam się, jak wystąpię z takim hard corem. Przed samym występem byłam tak stremowana, że wydawało mi się, że ucieknę. Jednak gdy weszłam na scenę, strach zniknął. Byłam ja i ruch. To było niezapomniane uczucie. Poczułam się w końcu szczęśliwa. Po pokazie podeszło do mnie wiele osób. Większość z nich mówiła: „It was amaizing”:-)
— Czyli to jest taka droga od klosza ochronnego, poprzez zrzucenie go i bunt, dojrzały aktywizm, aż do takiego miejsca, w którym tańczysz i tworzysz, ze spokojem sięgasz po swoje najgłębsze cele.
— Mam siedemnastoletnie doświadczenie zawodowe i wiele umiejętności. Może ten spokój wynika z zasobów, które posiadam, oraz z trudności, z którymi się zmierzyłam. Mam do siebie zaufanie, że będę umiała użyć tego wszystkiego w odpowiednim miejscu i czasie.
— To buduje poczucie wartości.
— Tak, choć czasem to nie wystarczy. Wydaje mi się, że poczucie wartości to coś więcej niż posiadane doświadczenie i umiejętności. Jego podwalinami są dla mnie akceptacja i miłość do samej siebie bez względu na wszystko.
— Myślę, że Twoja historia może totalnie inspirować do odważnych kroków. Co myślisz o współczesnych kobietach we współczesnej Polsce?
— Nasza sytuacja jest nadal bardzo trudna. Skutków patriarchatu doświadczamy we wszystkich dziedzinach życia: w domu, pracy, polityce, przestrzeni publicznej, kościele. Szczególnie trudną sytuację mają kobiety z niepełnosprawnościami, bo doświadczają dyskryminacji w tych przestrzeniach ze względu nie tylko na płeć, lecz także niepełnosprawność. Mimo że 100 lat temu zyskałyśmy prawa wyborcze, nie wszystkie z nas mogą głosować. Mam tu na myśli kobiety z niepełnosprawnością intelektualną. Nadal się nas ucisza, mówi nam, jak mamy żyć, co myśleć. Coraz więcej z nas odzyskuje swoją przestrzeń i upomina się o należne nam prawa. Kobiety pełnią zbyt wiele obowiązków. Nie podobają mi się hasła typu: „Możesz wszystko”, „Dasz radę”. To nieprawda. Wiele jest rzeczy, których kobiety nie są w stanie zrobić z powodu nadmiaru ról i obowiązków. Jak mają realizować swoje marzenia, jeśli pracują na dwa etaty, w tym jeden bezpłatny w domu, chodzą wiecznie zmęczone i zastanawiają się, skąd wziąć pieniądze, żeby przeżyć w następnym miesiącu?
— Tak, potrzebne jest bardzo wsparcie systemowe, nawet na przykład na poziomie technicznym, barier architektonicznych, o mentalnych już nawet nie wspomnę.
— Dla mnie ważne jest, żebyśmy zauważały swoją obecność i się nawzajem wspierały, żebyśmy nie umacniały patriarchatu, ale go rozwalały. Do tego potrzebne jest siostrzeństwo, które nie tylko wzmacnia, lecz także pozwala burzyć skostniały system. Owszem, większość z nas ma prawa wyborcze, ale musimy pamiętać, że nie mamy bardzo wielu przywilejów, które posiadają mężczyźni. Weźmy prosty przykład: chodzenie bez koszulek w przestrzeni publicznej. Jaki jest odbiór otoczenia na półnagiego mężczyznę, a jaki na półnagą kobietę?
— A co teraz jest Twoim marzeniem?
— Moim celem jest robienie sztuki inkluzywnej opartej na (bez)ruchu oporu, ale i uważne życie, dbanie o siebie oraz relacje z najbliższymi. Jeżeli chodzi o marzenie, które przeważnie bywa nierealne, to chciałabym móc utrzymywać się z tworzenia 😊. Nie stawiam sobie tego za cel, bo w Polsce to mało realne. Marzy mi się miejsce, gdzie priorytetem będzie inkluzywność i gdzie będę mogła w spokoju realizować swoje pomysły. Chciałabym też, żeby powstał kiedyś festiwal imienia Rafała Urbackiego, który byłby świętem sztuki włączającej i artystów z alternatywną motoryką. Bardzo mi zależy, żeby twórczość i słowa Rafała były z nami cały czas.
Tu znajdziesz Katarzynę Żeglicką:
Facebook: https://www.facebook.com/katarzyna.zeglicka
k.zeglicka@gmail.com
Tel. 601 183 558
http://magazynrtv.com/wydanie-5/wywiad/aktywizm-mozna-zatanczyc/
VIDEO:
Najnowsze komentarze